Dnia 15 lutego 2012 12:56 Kamiński Tomasz Tomasz.Kaminski@mofnet.gov.pl napisał(a):
Drodzy Wikipedyści,
W Pana propozycji każdy "ma prawo" rozdać jedzenie albo podejść z pałką i wziąć: czy to krowę, czy to program komputerowy albo utwór bez pytania nikogo o zgodę.
Nie pamiętam, kiedy rodzice zgodzili się, żebym zaglądał do encyklopedii. Jednak jestem pewien, nie używałem pałki do wymuszenia tej zgody...
Widzę, że nie rozumie Pan, czym się różni np. czytelnictwo kupionego papierowego egzemplarza (wykupiona licencja) od przywłaszczenia sobie autorstwa i publikowania cudzych treści pod własnym nazwiskiem. Proszę to jeszcze raz przemyśleć. Jeśli Pana wątpliwości mają charakter służbowy (pisze Pan ze służbowego maila w godzinach pracy do ludzi płacących podatki także na to ministerstwo...), sugeruję zwrócić się z nimi do ministerialnego działu prawnego - na pewno takowy posiadacie.
Dziwi mnie jednak, że Pan jako urzędnik państwowy wykazuje takie niezrozumienie porządku prawnego. Szczerze polecam lekturę ustawy Prawo Autorskie, najlepiej z komentarzami - to bardzo ciekawa lektura.
Proszę się zastanowić, czy tego rodzaju potyczka słowna wnosi cokolwiek do dyskusji. Krowy, pałki itp. nietrafne argumenty obniżają wiarygodność dyskutanta - mówią coś w rodzaju: "wiem, że nie mam racji, dlatego się złoszczę".
Proszę Pana, przepraszam jeśli nie trafiłem z przykładami. To nie jest żadna potyczka słowna, tylko przeniesienie Pańskiego rozumowania na język luźnej analogii, np. Sienkiewiczowskiego Kalego. Zaproponował Pan świat, w którym każdy może prawem kaduka pozbawić autora dochodu czy autorstwa i czerpać korzyści z jego pracy. Odparłem Panu skrótowo co jest z tym nie tak (przepraszam, nie mam czasu pisać książki na ten temat) i skierowałem Pana do odpowiednich źródeł.
Jeśli konsekwencje Pańskiej (moim zdaniem nieprzemyślanej) propozycji się Panu nie podobają, proszę zrewidować swoje pomysły. Jeśli Pan się z analogią nie zgadza, proszę się odnieść merytorycznie. Jeśli Pan czuje, że nie rozumie, dział prawny albo zaznajomienie się z podanymi wcześniej przeze mnie tropami oraz takimi pojęciami jak: TiVoizacja, DRM i Thomas Alva Edison mogą pomóc.
Pan wybaczy, że tak kieruję do samodzielnej lektury, ale Wikipedią zajmuję się po godzinach, w tej chwili kosztem własnego snu i Pańskie lekką ręką rzucone propozycje nie wprowadzają mnie w zachwyt. A jednocześnie nie zostawiają mnie obojętnym.
Przypominam, że to Pan tutaj wystąpił ze swoimi oczekiwaniami wobec twórców, którzy już podarowali Panu bardzo wiele. Wydaje mi się, że jeśli chce Pan ich prosić o jeszcze więcej, powinna to być 1. prośba 2. bardzo dobrze uargumentowana.
Co to znaczy "wypierana"? Chodzi Panu o konkurencyjną podobną encyklopedię? Sądzę, że wypieranie jest niemożliwe...
Pan sądzi, ale gwarancji nam Pan nie udzieli.
Chyba wolałby Pan, by ludzie wiedzieli o Wikipedii, by trafiali na Wikipedię oraz pomagali przy tworzeniu Wikipedii
Tak właśnie jest i wolałbym, żeby się to nie zmieniło. Ale jeśli Wikipedyści zaczną toczyć boje prawne o własność intelektualną swoich definicji, to się może zmienić na gorsze.
Mianowicie?
Chyba wolałby Pan, gdyby udało się udowodnić, że można stworzyć wspaniałą jakość zarówno bezpłatnie jak i bez niczyjej krzywdy, na bazie samosterującego się wolontariatu.
To już zostało udowodnione, więc proszę tego nie podważać.
Najwyraźniej nie zostało, skoro ten powtarzalny mechanizm wcale nie jest często powtarzany, a gros opinii publicznej nie dostrzega innych modeli niż: 1) radosne "jumanie" z sieci wszystkiego, co popadnie 2) copyrightowy beton przemysłu rozrywkowego i administracji publicznej utrudniającej obywatelom dostęp do dokumentów.
Moim skromnym zdaniem daleka droga przed nami. Nie wiem, jaki model zostanie wypracowany, ale wolne licencje wydają mi się dobrym punktem wyjścia.
Chyba wolałby Pan też wiedzieć, skąd pochodzi informacja, by móc ją ocenić (i ew. kogoś docenić lub poprawić u źródła).
Oczywiście, ale nie dyskutujemy tutaj o jakości informacji, które oceniam.
Dlaczego jednak chce Pan pozbawić siebie i innych możliwości takiej oceny?
Nie dyskutujemy nawet o moralności ludzi korzystających z Wikipedii.
Uwaga techniczna: proszę pisać takie zdania wyłącznie w swoim imieniu.
Moim zamiarem było wywołanie dyskusji na temat: czy warto trwonić renomę, energię i czas Wikipedystów, żeby toczyć boje prawne o własność intelektualną.
Ciekawe pytania, ale moim zdaniem tak, warto i należy to robić z przyczyn podanych w pierwszym mailu. Natomiast bardzo ciekawy jestem Pana rozumienia renomy Wikipedii, gdyż jest najwyraźniej inne od mojego.
Osobiście jestem orędownikiem ścigania korporacji naruszającej wolne licencje, i z tego co wiem jest to powszechnie podzielany pogląd wśród ludzi aktywnie zajmujących się wolnościowymi projektami - za wyjątkiem nurtu wywodzącego się z BSD.
Niestety, np. skandal z X.org sprzed wielu lat skłania mnie do stanięcia po stronie tzw. licencji wirusowych, na których opiera się i Linux i Wikipedia.
Temat brzmi "po co?", a nie "dlaczego?". Rozumiem urażone uczucia Wikipedystów, ale nie każde urażone uczucia powinny skutkować bojami prawnymi.
Odparłem już Panu. Media komercyjne ukrywające przed czytelnikami autora i licencję szkodzą czytelnikom (którzy nie wiedzą, że te i inne treści dostępne są darmo, i to na bardzo liberalnych warunkach) oraz twórcom (nieuczciwie z nimi konkurując, oddzielając ich od odbiorców, ukrywając dobrą nowiną wolnych licencji, zniechęcając do wolnych licencji z powodu kradzieży).
Może Pan nie wie, że Wikipedia i inne wolne projekty tracą wiele dzieł - które zostałyby na nich zamieszczone, ale autorzy boją się dalszej kradzieży ich pracy, bo "była na Wikipedii". Z tego powodu wolą zamieszczać np. zdjęcia na portalach wyłącznie z warunkiem "wszystkie prawa zastrzeżone". Takie są przykre skutki nierespektowania wolnych licencji.
Twórcy haseł pisali pro publico bono i mają prawo być oburzeni, gdy ktoś zarabia na ich pracy nawet nie zająknąwszy się nad pochodzeniem treści.
Ja też czuję to oburzenie, ale to jest zbyt oczywiste, żeby o tym dyskutować. Nie jestem przeciwko wyrażaniu oburzenia, podważam jedynie pomysł przekształcania tego oburzenia w oskarżenie prawne.
A co Pan proponuje w zamian - udanie się na Czerską i obrzucenie pierwszych 10 wchodzących do budynku śnieżkami?
Przepraszam, ale w państwach prawa prawo istnieje po to, by je wykorzystywać, a nie "się oburzać".
Może Pan tego nie zauważył, ale gros encyklopedii zostało napisanych przez opłacanych encyklopedystów.
Nie słyszałem jednak, żeby encyklopedyści procesowali się przeciwko ludziom, cytującym definicje encyklopedyczne bez podania ich źródła.
Po pierwsze, uparcie ignoruje Pan fakt, że Wikipedia nie polega na trzysłownych definicyjkach.
Po drugie, nie docenia Pan przemysłu wartości intelektualnych. Taka Britannica nie tylko domaga się przestrzegania praw autorskich, ale wręcz patentuje pewne rozwiązania i pozywa innych (google check: http://ipbiz.blogspot.com/2010/06/britannica-torched-at-cafc.html).
Proszę zrozumieć: Agora zachowuje się jak człowiek, który wziął np. koce podarowane powodzianom i zaczął te koce powodzianom sprzedawać. Nie oburza Pana takie zachowanie?
Bardzo mnie oburza, ale przede wszystkim zaskakuje, bo ja mam dostęp do Wikipedii i nie muszę płacić Agorze. Znów niestarannie skonstruowana analogia psuje merytoryczny obraz dyskusji.
Ale jeśli zechce Pan przedrukować artykuł czy obszernie cytować, będzie musiał Pan zapłacić. By go przeczytać, domyślnie powinien obejrzeć Pan reklamy, które Agora sprzedaje (portal nie jest działalnością charytatywną).
Proszę zrozumieć: Wikipedia udostępnia całemu światu za darmo swoje treści, nikt nie musi za nie płacić. Jeżeli ktoś woli to samo kupić od cwaniaka, to czy Wikipedyści mają się z tym cwaniakiem procesować? Niech procesują się oszukani frajerzy. Jeżeli cwaniak zarobił z publicznych pieniędzy, niech tłumaczy się ten, kto wydał te pieniądze, niech oskarży cwaniaka o plagiat i zażąda zwrotu tych pieniędzy i ukarania plagiatora. Wikipedyści nie powinni ustawiać się w pozycji takiej, jakby żądali udziału w tych brudnych pieniądzach.
Wikipedia może napiętnować cwaniaka, może napiętnować skorumpowanych urzędników, którzy pozwolili mu zarobić, ale nie powinna wyręczać prokuratury w ściganiu takich przestępstw. Oburzamy się słusznie, że cwaniak zarobił milion na cudzej pracy, jednak takie oburzenie zaćmiewa jasność myśli.
Jak już Panu wskazywano, pewne przestępstwa są ścigane na wniosek.
Co więcej, nawet przy przestępstwach ściganych publicznie zazwyczaj ktoś musi złożyć zawiadomienie. Policja i prokuratorzy nie są jasnowidzami i sami z siebie nie wiedzą, że okradziono Panu mieszkanie.
chcemy dbać, by nikt nie SPRZEDAWAŁ naszego PODARUNKU.
To niemożliwe i nieetyczne. Darczyńca nie może zabronić obdarowanemu dysponowana darem.
Owszem, może. Jest to i możliwe i etyczne. Szczególnie, gdy dar przekazuje pod postacią permisywnej licencji.
Pozdrawiam serdecznie, Michał "Aegis Maelstrom" Buczyński