Drodzy Wikipedyści,
W Pana propozycji każdy "ma prawo" rozdać jedzenie albo podejść z pałką i wziąć: czy to krowę, czy to program komputerowy albo utwór bez pytania nikogo o zgodę.
Nie pamiętam, kiedy rodzice zgodzili się, żebym zaglądał do encyklopedii. Jednak jestem pewien, nie używałem pałki do wymuszenia tej zgody...
Proszę się zastanowić, czy tego rodzaju potyczka słowna wnosi cokolwiek do dyskusji. Krowy, pałki itp. nietrafne argumenty obniżają wiarygodność dyskutanta - mówią coś w rodzaju: "wiem, że nie mam racji, dlatego się złoszczę".
Chyba nie chciałby Pan, by Wikipedia była wypierana przez cwaniaków
Co to znaczy "wypierana"? Chodzi Panu o konkurencyjną podobną encyklopedię? Sądzę, że wypieranie jest niemożliwe... Ale nadal jesteśmy zbyt daleko od meritum.
Chyba wolałby Pan, by ludzie wiedzieli o Wikipedii, by trafiali na Wikipedię oraz pomagali przy tworzeniu Wikipedii
Tak właśnie jest i wolałbym, żeby się to nie zmieniło. Ale jeśli Wikipedyści zaczną toczyć boje prawne o własność intelektualną swoich definicji, to się może zmienić na gorsze.
Chyba wolałby Pan, gdyby udało się udowodnić, że można stworzyć wspaniałą jakość zarówno bezpłatnie jak i bez niczyjej krzywdy, na bazie samosterującego się wolontariatu.
To już zostało udowodnione, więc proszę tego nie podważać.
Chyba wolałby Pan też wiedzieć, skąd pochodzi informacja, by móc ją ocenić (i ew. kogoś docenić lub poprawić u źródła).
Oczywiście, ale nie dyskutujemy tutaj o jakości informacji, które oceniam. Nie dyskutujemy nawet o moralności ludzi korzystających z Wikipedii. Moim zamiarem było wywołanie dyskusji na temat: czy warto trwonić renomę, energię i czas Wikipedystów, żeby toczyć boje prawne o własność intelektualną.
Temat brzmi "po co?", a nie "dlaczego?". Rozumiem urażone uczucia Wikipedystów, ale nie każde urażone uczucia powinny skutkować bojami prawnymi.
Twórcy haseł pisali pro publico bono i mają prawo być oburzeni, gdy ktoś zarabia na ich pracy nawet nie zająknąwszy się nad pochodzeniem treści.
Ja też czuję to oburzenie, ale to jest zbyt oczywiste, żeby o tym dyskutować. Nie jestem przeciwko wyrażaniu oburzenia, podważam jedynie pomysł przekształcania tego oburzenia w oskarżenie prawne.
Może Pan tego nie zauważył, ale gros encyklopedii zostało napisanych przez opłacanych encyklopedystów.
Nie słyszałem jednak, żeby encyklopedyści procesowali się przeciwko ludziom, cytującym definicje encyklopedyczne bez podania ich źródła.
Proszę zrozumieć: Agora zachowuje się jak człowiek, który wziął np. koce podarowane powodzianom i zaczął te koce powodzianom sprzedawać. Nie oburza Pana takie zachowanie?
Bardzo mnie oburza, ale przede wszystkim zaskakuje, bo ja mam dostęp do Wikipedii i nie muszę płacić Agorze. Znów niestarannie skonstruowana analogia psuje merytoryczny obraz dyskusji.
Proszę zrozumieć: Wikipedia udostępnia całemu światu za darmo swoje treści, nikt nie musi za nie płacić. Jeżeli ktoś woli to samo kupić od cwaniaka, to czy Wikipedyści mają się z tym cwaniakiem procesować? Niech procesują się oszukani frajerzy. Jeżeli cwaniak zarobił z publicznych pieniędzy, niech tłumaczy się ten, kto wydał te pieniądze, niech oskarży cwaniaka o plagiat i zażąda zwrotu tych pieniędzy i ukarania plagiatora. Wikipedyści nie powinni ustawiać się w pozycji takiej, jakby żądali udziału w tych brudnych pieniądzach.
Wikipedia może napiętnować cwaniaka, może napiętnować skorumpowanych urzędników, którzy pozwolili mu zarobić, ale nie powinna wyręczać prokuratury w ściganiu takich przestępstw. Oburzamy się słusznie, że cwaniak zarobił milion na cudzej pracy, jednak takie oburzenie zaćmiewa jasność myśli.
chcemy dbać, by nikt nie SPRZEDAWAŁ naszego PODARUNKU.
To niemożliwe i nieetyczne. Darczyńca nie może zabronić obdarowanemu dysponowana darem. Może darczyńca się na niego oburzać, może po takiej nauczce w przyszłości nie dać mu, ale nic więcej zrobić nie może. To tak jakbym dał żebrakowi pieniądze, ale pod warunkiem, że nie kupi alkoholu. On może mi obiecywać, ale jak już dostanie pieniądze, to kupi za nie alkohol, a ja mogę tylko się oburzać i ...
za kilka dni znów dam żebrakowi pieniądze, pełen obaw, że wyda je na alkohol.
Ani chciwość, ani zawiść nie są źródłem dobrymi intencji.
Nie wiem, o kim Pan pisze. Jeśli o nas, bardzo grubo nas Pan obraża.
Bardzo mi przykro, to niezamierzone. Zawiść to ludzkie uczucie, trochę się wstydzę przyznać, ale czasem je odczuwam. Nie poczułbym się jednak obrażony, gdyby ktoś w takiej sytuacji podejrzewał mnie o zawiść. Cwaniak zarobił milion, a ja haruję i nic. Czuję zawiść i oburzenie. Jak Pan widzi, nie ma tu obrazy.
Na szczęście cwaniakom nie zazdroszczę. Nie chciałbym być takim bogatym gnojkiem, gardzić sobą i obracać się w kręgach podobnych znajomych, cwaniaczków, oszustów i skorumpowanych urzędników. Jeżeli chciałbym tu kogoś obrazić, to tylko tego cwaniaka i tych ludzi, którzy mu pomogli.
Natomiast co do chciwości, to owszem, mogło to być obraźliwe i przepraszam wszystkich, którzy wzięli to do siebie. Intencja moja była taka, żeby zwrócić uwagę na sugestie, że Wikipedii należy się część tego miliona. A ja twierdzę, że nie należy się. To był nieuczciwie zarobiony milion i nawet po dodaniu przez cwaniaka informacji o cytowanych źródłach, Wikipedia nie powinna rościć sobie prawa do udziału w jego zysku.
Podsumuję. Zawiść i oburzenie są naturalne. Zgadzam się, że takie cwaniactwo jest oburzające. Nie zgadzam się jednak, że Wikipedii należą się udziały z tytułu praw autorskich. Nie popieram pomysłu wkraczania Wikipedystów na drogę prawną. Zamiast tego sądzę, że należy piętnować, np. w postaci listów otwartych, oszustów zarabiających na plagiatach Wikipedii i skorumpowanych urzędników, którzy im pomagają.
No i oczywiście należy żądać przeprosin.
O właśnie! Jeszcze raz przepraszam, jeśli kogoś obraziłem, nie chciałem.
Pozdrawiam, Tomasz Kamiński