W dniu 17 września 2008 04:54 użytkownik Peter Domaradzki belissarius26@gmail.com napisał:
No to się nam ładna dyskusja zawiązała. Wynika z niej głównie to, że tak jak dzielimy się na delecjo- i inkluzjonistów, tak - w odniesieniu do Commons - dzielimy się na tych, którym tęskno do fair use i ogólnie złagodzenia reżimu oraz zdecydowanych obrońców prawideł i zasad. Mówiąc wprost sercem jestem za pierwszymi, rozum mówi, że wyłącznie ci drudzy mają rację. Wrócę jeszcze raz do przykładu, którego użyłem nieco wcześniej - mamy (dajmy na to) w książce z roku 2002 zdjęcie popiersia Temistoklesa. Z podpisu wynika, że jest to renesansowa kopia popiersia z roku ok. 430 pne. A więc z popiersiem problemu nie mamy, gdybyśmy sami zrobili to zdjęcie będąc w Muzeum Watykańskim, również ze zdjęciem by nie było. Ale jest: patrolujący Commons uznał, że zdjęcie jest niewiadomego pochodzenia i takiej samej daty, a więc może być ktoś z prawami autorskimi. Sprawy nie zmienia fakt, że książka jest tłumaczeniem z niemieckiego, a I wydanie niemieckie (z tym zdjeciem) ukazało sie w latach 30. XX wieku, bowiem dla wydawnictwa robił je zawodowy fotograf i posiadł prawa autorskie. Tu sprawa jest jasna. Ale oto nieco odmienny przykład: w ilustrowanym miesięczniku "Life" z roku 1935 (lub 1936?) zamieszczono znane zdjęcie gościa z karabinem w momencie trafienia kulą. Zdjęcie to "Life" zamieścił - bodaj jako "Photo of the Year" - z adnotacją, iż jest to zdjęcie anonimowe, czyli nie ma nikogo, kto by mógł doń rościć prawa autorskie. Czy możemy go użyć? Zgodnie ze sztywnymi zasadami nie, ale skoro wykorzystał je "Life" najwyraźniej nie obawiając się procesu? I tu kwestia szersza. Bogusław Wołoszański w swych książkach zamieszcza wiele zdjęć z II wojny światowej, przy czym nie daje żadnego wyjaśnienia nt. pochodzenia zdjęć, z których wiele mogłoby być obłożonymi copyrights. Jak to jest w takich przypadkach?
Jeśli chodzi o Life, to w USA prawo autorskie długo wymagało aby osoby, które chcą chronić swoje prawa autorskie muszą rejestrować swoje dzieła w bodaj Bibliotece Kongresu USA, a wszystko co nie zarejestrowane wpadało automatycznie do domeny publicznej. Te zarejestrowane dzieła były następnie znakowane znaczkiem c w kółku. Czyli w odniesieniu do zdjęć było z grubsza tak samo jak w Polsce do 1994 r. Co do Wołoszańskiego to nie wiem jak z nim było. Na pewno nie miał żadnego problemu do 1994 r. bo mógł swobodnie umieszczać w swoich książkach wszystkie anonimowo wykonane zdjęcia. Potem być może korzystał z tego samego kruczka prawnego z jakiego korzystamy my, to znaczy, że jeśli jakieś zdjęcie zostało gdzieś opublikowane przed 1994 r. i autor jest nieznany to my też możemy użyć takie zdjęcie. Niestety to nie działa w sytuacji, gdy ktoś dzisiaj wyciąga jakieś zdjęcie z prywatnego archiwum, zdjęcie nie było dotąd publikowane i autor jest nieznany.